Kobiety Holocaustu – Zoë Waxman
Pomyślicie, Drodzy Czytelnicy, że jestem niekonsekwentna… Bowiem, ileś razy już Wam zapowiadałam, że nie będę Was “męczyć” tematyką literatury obozowej, a jednak ciągle ten temat jak bumerang na Moli Książkowej powraca. Tym razem również czuję, że muszę się z Wami podzielić opinią na temat niedawno przeczytanej niedługiej książki, która właśnie tę problematykę porusza. Powody, dla których o niej chcę Wam opowiedzieć są dwa. Pierwszy, dlatego, że była niedawno wydana, i możecie się na nią łatwo natknąć w księgarniach czy na bibliofilskich portalach. Drugi powód jest taki, że chciałabym Was przestrzec przed pewną pułapką…
Jak z tytułu się możecie domyśleć, “Kobiety Holocaustu” to książka o … kobietach w czasie Holocaustu. Temat ważny, złożona problematyka. Dobrze, że o tym się pisze. Tak pomyśli każdy, jeśli tylko weźmie do rąk to opracowanie. Każdy rozsądny człowiek, czy znający tę problematykę, czy też ignorant, po chwili zastanowienia się stwierdzi, że oczywistym i jasnym jak słońce jest fakt, że płeć miała ogromne znaczenie w czasach Zagłady. Kobiety przeżywały zamknięcie w gettach i obozach koncentracyjnych zupełnie inaczej niż mężczyźni. Niosły na barkach dodatkowe brzemię w postaci macierzyństwa, sprawy związane z potrzebami fizjologicznymi i brak podstawowej higieny były dla nich trudniejsze, niż dla mężczyzn. Wreszcie, były bardziej narażone na śmierć w komorze gazowej tylko z tytułu bycia kobietą. A że kobietami, nawet w uwłaczających warunkach, być nie przestawały to od wykorzystywania seksualnego, nawet w tak okrutnej epoce, wolne też nie były…
Od razu też zaznaczę, Drodzy Czytelnicy, że podzielam opinię, iż o losach kobiet w czasie Holocaustu należy głośno mówić, pisać ile się da i podkreślać ich traumę. Oczywistym jest, że musimy pamiętać, że ocalone z Zagłady kobiety musiały często nosić w sobie te ciężkie przeżycia przez długie powojenne lata. Czas zamknięcia w gettach oraz lata powojenne dla kobiet bardzo trudne. Mężczyzn często brakowało, pozostawione same sobie, dźwigały często na barkach obowiązek utrzymywania dzieci. W dodatku drżały o ich bezpieczeństwo i życie. Borykały się również ze strachem przed własną śmiercią i wizją, co stanie się wówczas z ich potomstwem. W tych kwestiach całkowicie zgadzam się z Zoë Waxman, autorką “Kobiet Holocaustu”.
O co więc chodzi? O to, że mam wrażenie, że autorka zapomniała o wadze tematu, i skupiła się na feministycznej otoczce. Żeby uniknąć nieporozumień, przeciwko feminizmowi nie mam absolutnie nic, w końcu sama jestem kobietą. Jednak nie zgadzam się, aby feministyczne poglądy miały wpływ na trzeźwość oceny faktów. Zoë Waxman cały pierwszy rozdział swojej książki poświęciła na feministyczną propagandę, wg której dotychczas historycy (mężczyźni oczywiście, a jakże!) nie skupiali się na kobietach i ich przeżyciach w czasie Zagłady, a wspomnienia ocalałych kobiet są publikowane rzadziej, jeśli nie pomijane…
Nie możemy odmówić autorce prawa do własnej opinii. Ale niebezpiecznym jest, gdy takie nierzetelne tezy pojawiają się w pozycji popularno-naukowej, która może trafić w ręce osoby nieznającej tematu, która dopiero próbuje go zgłębić. Takie coś można śmiało nazwać dezinformacją…
Ja w takim razie mam pytanie do Zoë Waxman. A Liana Millu? A Krystyna Żywulska? A Wanda Półtawska? A Seweryna Szmaglewska? A wszystkie publikacje na temat obozu w Ravensbrück? A sprawy związane z pseudo-medycznymi eksperymentami, odbywającymi się głównie na kobietach? A proces w Norymberdze, gdzie kobiety były często świadkami? Kobiecych narracji w literaturze obozowej, tej “popularnej” i tej bardziej naukowej jest całe mnóstwo, ja tu wymieniam tylko te, które jestem sobie w stanie przypomnieć ot tak, bez szukania w źródłach.
To, że cały nazistowski system znaczenie kobiet bardzo marginalizował, co odbijało się w sposób oczywisty na traktowaniu więźniarek, jest faktem. Nie możemy jednak dać się ponieść emocjom towarzyszącym odwiecznej walce płci w temacie tak ważnym i delikatnym, jakim jest Holocaust. W dodatku, to, że kobiety cierpiały w obozach i gettach inaczej, być może bardziej, nie odejmuje cierpienia mężczyznom.
Zoë Waxman zaś tak skonstruowała swoją książkę, abyśmy czuli współczucie tylko dla ocalałych kobiet, całkowicie marginalizując przeżycia innych. Jakby uczestniczyła w jakimś konkursie lub zawodach “o kim więcej napisano?” A przecież, jak napisała Seweryna Szmaglewska (kobieta, nomen omen!) “to ludzie ludziom zgotowali ten los”…
Wg mnie, Drodzy Czytelnicy, tutaj nie ma miejsca na płeć. Powinniśmy się skupiać na tym, dlaczego nagle jedni ludzie stracili człowieczeństwo, i następnie postanowili w sposób bestialski odebrać je innym… To jest, moim zdaniem, główny cel studiów nad Zagładą…
Zatem ostrzegam, że jeśli ktoś liczy na informacyjny potencjał “Kobiet Holocaustu” może się rozczarować. Emocjonalny ładunek za to jest ogromny, ale skierowany nie tam, gdzie powinien. To, co bezpieczne dla koneserów, dla ogółu może być szkodliwe… I dlatego, jeśli nie znacie dobrze tematu, Drodzy Czytelnicy, wybierzcie lepiej którąś ze starszych, ale ciekawszych i treściwszych pozycji. Kilka z nich znajdziecie TUTAJ.
Na koniec, wspomnę o bardzo ciekawych opracowaniu, które jest dowodem na to, że o kobietach nikt z badaczy zagadnienia obozów koncentracyjnych nie zapomina, i że są one bohaterkami nawet bardzo niszowych opracowań. Zwiedzając kiedyś obóz koncentracyjny Stuttof, nabyłam w tamtejszej księgarni zbiór świadectw i wspomnień kobiet wielu narodowości, które przeżyły obóz i jego bardzo tragiczną ewakuację. Książka ta nosi tytuł “Stutthof w kobiecych narracjach”.
Z tego opracowania dowiecie się z pierwszej ręki o wielu aspektach kobiecego przeżywania niewoli: nieakceptacji własnego wizerunku, rozpaczliwych próbach zachowania godności, molestowaniu przez załogę SS, ciężkich wyborach, które ułatwiały przeżycie, trudach macierzyństwa w warunkach uwłaczających człowieczeństwu.
Bez nachalności i demagogii również można przedstawić dramat tamtych kobiet…
A w lekturze ważnym jest umieć czasem oddzielić ziarno od plew…