Dzieci północy – Salman Rushdie
Drodzy Czytelnicy, siadając przed ekranem komputera, aby opisać Wam “Dzieci północy”, pomyślałam, że ta książka była jedną z ważniejszych czytelniczych przygód w moim życiu.
Autor, Salman Rushdie, zapewne nie jest Wam obcy. Chociażby z powodu jego “Szatańskich wersetów” i klątwy z tym związanej, tzw. fatwy jaką wydało na niego środowisko muzułmańskie, uznając go za wroga Islamu. “Dzieci Północy” to druga powieść Salmana Rushdiego. Nagrodzona Bookerem, była również wybrana dwukrotnie jako najlepsza książka w historii tej nagrody. Już to zachęcało, aby “Dzieci północy” przeczytać, a gdy znalazłam tę książkę na liście najlepszych lektur, które warto zabrać ze sobą na wakacje, rozumiecie sami Drodzy Czytelnicy, że nie mogłam się powstrzymać i “Dzieci Północy” trafiły do mojej biblioteczki. Choć nie przeczytałam jej na wakacjach, a w czasie zimowego urlopu…
Lektura “Dzieci północy” była jak daleka podróż. Pełna kolorów, zapachów i magii. Nagle, otwierając książkę, znajdowałam się w Indiach, w momencie kiedy kraj ten odzyskiwał niepodległość. Byłam w Kaszmirze, Bombaju, przenosiłam się do Pakistanu, aby ponownie do Indii powrócić… Zobaczyłam rodzącą się w bólach państwowość oraz ogromną różnorodność: od językowej po religijną i kulturową. Widziałam polaryzację społeczeństwa, od slumsów po bogaczy, nadal popijających coca-colę i whisky w bogatych rezydencjach oddziedziczonych po Anglikach… Ukazała mi się zawiła polityka, polityczne podziały, manifestacje, przejęcia władzy, te pokojowe i te przy użyciu siły, wojna indyjsko-pakistańska…
Przyznacie, że niezła podróż! I wystarczyło tylko przewracać strony w książce!
Jednak zacznijmy od początku. Sięgając po “Dzieci północy” wiedziałam tyle, że jest to książka o Indiach, lub też której akcja się w Indiach dzieje. Tytuł mnie trochę zmylił, a może raczej zastanowił. Tytułową północ odczytałam bowiem jako stronę świata, a cały tytuł jako dzieci “mieszkające na północy”. Ta północ nie bardzo pasowała mi do Indii… Zagadka rozwiązała się po przeczytaniu stopki redakcyjnej. Tytuł oryginału brzmi “Midnight’s children”. Północ czyli godzina duchów…
No, przyznam się Drodzy Czytelnicy, że to tylko podsyciło moją ciekawość.
Bohater “Dzieci północy” to Salim Sinai. Przychodzi na świat w Bombaju, dokładnie o północy 15 sierpnia 1947 roku czyli w dniu kiedy Indie uzyskują niepodległość. Salim rodzi się tym samym momencie, co jego ojczyzna. Narodziny Salima są odnotowane przez prasę, pisze do niego list sam premier, a rodzice są wniebowzięci takim przyjęciem ich pierworodnego syna. Rodzina Sinai jest raczej dobrze sytuowana, i pokłada w Salimie spore nadzieje, choć nie jest zbyt urodziwy, gdyż po dziadku odziedzicza przesadnie wielki nos. Okazuje się jednak, że rodzina Sinai nie jest zwykłą indyjską familią, a Salim nie jest zwyczajnym chłopcem. Jednak nie tylko on jest niezwykly. Nie był przecież jedynym dzieckiem, które przyszło na świat w tym samym momencie co Indie…
Salman Rushdie opowiada o Salimie i jego rodzinie, wplatając w to wydarzenia z indyjskiej historii. W ten sposób “Dzieci północy” stają się niezwykłą, fikcyjną historią, przeplataną political fiction. A trzeba Wam wiedzieć, Drodzy Czytelnicy, że północ na swoje prawa i magia, duchy i inne niezwykłe rzeczy są z rodziną Sinai nierozerwalnie związane i niejednokrotnie wpłyną na ich losy. Zatem do tego tygla dołożyć powinniśmy realizm magiczny. Zapewniam, że zacznie dymić i bulgotać! Taką właśnie mieszankę zaserwuje Wam Salman Rushdie.
Zatem, podróż – po Indiach i Pakistanie, gdzie kolory, smaki i zapachy totalnie zawrócą Wam w głowie (ale proszę nie wyobrażać sobie sielanki i happy endu rodem z Bollywood!). Do tego tło historyczne, a na tym tle dzieje niezwykłego chłopca, który przyszedł na świat o północy…. Czy tylko?
Oczywiście, “Dzieci północy” to portret. Salman Rushdie równnież urodził się w Bombaju, również w dość dobrej kaszmirskiej rodzine. I choć on sam odżegnywał się od tego, jakoby Salim przedstawiał jego osobę, to myślę że był to pewien portret. Jeśli nie jego rodziny, to na pewno indyjskiego społeczeńtwa tamtych czasów. Z całym rozwartwieniem, wielokulturowością, multiligwizmem i konfliktami, także na tle religijnym.
A co poza tym? Dla mnie “Dzieci północy” to książka o nieuchronności losu, o przeznaczeniu i o tym, że wszystko w życiu na swój sens, nawet jeśli czasem nie umiemy tego dostrzec.
Muszę także poświęcić kilka słów językowi powieści. Niesamowity, rytmiczny, emocjonalny, przesiąknięty onomatopeją. Zupełnie, jakbyście mieli nie tylko zobaczyć wydarzenia z książki, ale także je usłyszeć! Jeśli jeszcze wpomnę, że postaci są barwne i świetnie wykreowane, to właściwie mogę pokusić się o stwierdzenie, że “Dzieci północy” to literacki majstersztyk!
A co Wam to przypomina, Drodzy Czytelnicy? Dzieje jednej rodziny opowiedziane na tle wydarzeń historycznych? Pewien los, którego nie można zmienić?
Czyż nie brzmi to jak “Sto lat samotności” Marqueza? Ja widzę podobieństwo. I może też i dlatego “Dzieci północy” tak mnie zachwyciły…