Inkub – Artur Urbanowicz
Drodzy Czytelnicy, chociaż strach nie jest przyjemnym uczuciem, to jednak tak jesteśmy skonstruowani, że lubimy się od czasu do czasu pobać… Stąd wszelkie opowieści z dreszczykiem, filmy grozy i literackie thrillery oraz horrory.
Będąc wszak w pewnym wieku nie przestraszymy się czegokolwiek. Aby wzbudzić nasz niepokój chociażby, potrzeba będzie historii dość prawdopodobnej, pozornie niestrasznej, której autor będzie sączył nam w duszę obawę powoli i porcjami… Dlatego dość ciężko jest natrafić na dobrze napisany horror, który zamiast wywołać uśmiech politowania na naszych ustach sprawi, że kładąc się spać będziemy się bali zgasić nocną lampkę przy łóżku…
“Inkuba” dostałam w prezencie, z bardzo fajną i osobistą dedykacją zresztą, od osoby, która na takiej właśnie literaturze zna sie o niebo lepiej ode mnie. Za rekomendację wystarczyło. Czy “Inkub” zdołał mnie przestraszyć? Nie tak gwałtownie i intensywnie jak np. “Strach” Josefa Kariki. Inaczej. Wpuszczając mi pod skórę niejasne wrażenie niepokoju i obawy, do tego stopnia, że idąc spać odwracałam na nocnym stoliku książkę tak, aby nie widzieć jej okładki…
Ale po kolei… Z okładki spogląda na nas kobieta w czerni. Gdy się przyjrzymy uważnie, zobaczymy coś dziwnego w jej oczach… Nie są tego samego koloru. I choc dość to niepokojące i niezwyke na pierwszy rzut oka, przecie do wytłumaczenia: to rzadka przypadłość o podłożu genetycznym, fachowo zwana heterochromią. Ale kobieta stoi na tle domu, z którego bije zielona poświata… Tego już wytłumaczyć nie umiemy i tu już musimy sięgnąć do treści “Inkuba”.
Opowieść toczy się dwutorowo, w roku 1971 i 2016 w tej samiej wioseczce na Suwalszczyźnie. W 1971 do Jedozior, bo tak nazywa się nasza wioska, wprowadza się tajemnicza kobieta. Żyje samotnie, utrzymuje bardzo zdawkowe relacje z mieszkańcami, i wyróżnia się na ich tle. Nosi elegancką, sięgającą do ziemi, czarną suknię, włosy ma zawsze spięte w elegancki koczek, a jej spojrzenie wywołuje gęsią skórkę… ma bowiem oczy o różnych barwach i świdrujące spojrzenie. Wkrótce po jej przybyciu, w Jedoziorach zaczynają dziać się dziwne i złe rzeczy: zwierzęta są niespokojne, ziemia przestaje dawać plony, mieszkańcy zaczynają chorować, dochodzi też do morderstw i samobójstw… W związku z tym, że niektórzy mieszkańcy wioski mają zgubny zwyczaj odurzania się eterem, po którym robią rzeczy iście szalone, Jedoziorzanie z opóźnieniem orientują się, że tajemnicza nowa sąsiadka ma coś wspólnego ze wszystkimi nieszczęściami. Próbują zatem własnym sumptem przeszkodzić jej w dalszym zakłócaniu życia ich małej społeczności…
Przenosimy się w rok 2016 i w Jedoziorach ponownie zaczynają się dziać rzeczy, co najmniej, dziwne… Nagle umiera para staruszków, a ich ciała dosłownie zamieniają się w popiół. Niedługo potem młody policjant popełnia samobójstwo. Vitek i Mateusz, policjaci z Suwałk przejmują dochodzenie w sprawie jego śmierci i odkrywają, że ich młodszy kolega bardzo interesował się wydarzeniami z 1971 roku… zaś w trakcie śledztwa poznają mieszkankę Jodoziorów z heterochromią… Przypadek?
Dalej Wam, Drodzy Czytelnicy, nie opowiem. Mogę tylko nadmienić, że zakończenie będzie dość zaskakujące.
I jak już przy zakończeniu jesteśmy, pozwolę sobie na małą krytykę. Powieść napisana jest bardzo dobrze. Wciąga. Jednak pewnien wątek, moim zdaniem, wywołuje niewielki zgrzyt. Niepotrzebnie, wydaje mi się, pojawia się pewna postać i niepotrzebnie autor wmieszał w tę bardzo ciekawą opowieść Kościół Katolicki i jego demonologię.
Tutaj dochodzimy do tego, skąd tytuł “Inkub”. Wy może się orientujecie, Drodzy Czytelnicy, ale ja aż do więcej niż połowy lektury nie widziałam, że termin “inkub” oznacza demona, w szczególności takiego, który wchodzi w posiadanie kobiet…
A jak mamy czarownicę (bo kimże innym mogłaby być tajemnicza dama w czerni, nieprawdaż?), to musi mieć do czynienia ze złymi mocami. A jak już o złych mocach mowa, to musimy sobie powiedzieć o czym tak naprawdę jest “Inkub”.
Oczywiście, pierwsze co przychodzi na myśl, to pytanie o istnienie złych mocy. A jeśli złych, to czy i te dobre istnieją? Słowem, “Inkub” uświadamia nas, że “więcej jest rzeczy na ziemi i w niebie, niż się ich śniło waszym filozofom”.
Następnie, Urbanowicz zadaje w “Inkubie” pytanie o podatność na zło i o niezłomność. Niezłomność w dążeniu do celu bez względu na wszystko. O wiarę we własną moc. W kontekście czarownic zwłaszcza, ta wiara jest ogromnie ważna. Bowiem juz na początku książki autor umieścił definicję czarów: “czary – słowa za którymi idą czyny”. Czyli umieć czarować to nic innego, jak kreować rzeczywistość, umieć dostosować ją do własnych celów i potrzeb. Nawet tych na wskroś złych. Czarować to wierzyć we własną moc.
A zostać zaczarowanym, dać się zaczarować to, nic innego, jak uwierzyć we własnego pecha, poddać się, zapomnieć o własnej mocy…
Oczywiście, Drodzy Czytelicy, jeśli tylko dajemy wiarę temu, że czary i czarownice istnieją. Osobiście już dawno straciłam buńczuczną wiarę w to, że istnieje na tym świecie jedynie “szkiełko i oko”, i z pokorą przyjmuję, iż pewnych rzeczy nie da się racjonalnie wyjaśnić… I mimo iż staram się uznawać potęgę ludzkiego rozumu, jestem w stanie przyjąć za pewne, że niektóre osoby mogą czynić zło… Czasem nieświadomie, a częsciej z premedytacją. Tak jak czarownica z Jedozior… A naszą powinnością jest, aby ich czarom przeciwstawić tarczę dobrej woli. Chociaż czasem cena tego może być wysoka… To własnie wyczytałam w “Inkubie”.
Drodzy Czytelnicy, “Inkub” swoim klimatem przypomina trochę “Małe Grozy“, które opisałam Wam ostatnio. Ciekawy region, lokalne legendy, niezwykłe wydarzenia…
W końcu trwa pandemia i wakacje spędzamy lokalnie! Zapraszam więc na Suwalszczyznę, stańcie oko w oko z czarownicą o różnobarwnych oczach…
I zacznijcie się bać…