Dziennik 1954 – Leopold Tyrmand
Obiecałam w poście o “Złym“, że przybliżę Wam kiedyś sylwetkę Leopolda Tyrmanda.
Leopold Tyrmand (1920-1985) – autor powieści i publicysta. Autor “Złego”. Działacz na rzecz popularyzacji jazz-u w Polsce. Człowiek – legenda lat 50 – tych. Nazywany był bikiniarzem, i choć sam siebie za bikiniarza nie uważał, ubierał się, jak na czasy w których swoją legendę tworzył, bardzo ekstrawagancko. I jak na “bikiniarza” przystało, był zafascynowany jazz-em.
Jeśli o biografię chodzi, Leopold Tyrmand przyszedł na świat w zasymilowanej rodzinie żydowskiej. Jeszcze przed wybuchem II Wojny Światowej, po ukończeniu warszawskiego gimnazjum, Tyrmand spędził rok w Paryżu, studiując na tamtejszym Wydziale Sztuk Pięknych. To niewątpliwie wywarło duży wpływ na jego twórczość, tamże spotkał się po raz pierwszy z muzyką jazzową.
W czasie wojny rodziców Tyrmanda wywieziono do obozu koncentracyjnego w Majdanku, skąd wróciła tylko jego matka. Na stałe osiedliła się w Izraelu.
Leopold Tyrmand, natomiast, z Warszawy przedostał się do Wilna, stamtąd zaś trafił, jako robotnik, do Niemiec. Na roboty przymusowe i deportację zgłosił się sam ukazując fałszywy, francuski paszport. Przed końcem wojny, próbował uciec z niemieckiego statku, gdzie pracował jako marynarz, i przedostać się do Szwecji. Ucieczka została udaremniona, a sam Tyrmand osadzony w obozie koncentracyjnym Grini w Norwegii. Tam doczekał wyzwolenia. Nie wrócił od razu do Polski. Pracował w Danii i Norwegii, był korespondentem oraz szefem polskiego biura prasowego w Kopenhadze.
W roku 1946 zdecydował się na powrót do kraju. Pisał. Dla “Przekroju”, “Ekspressu Wieczornego”, “Tygodnika Powszechnego” oraz “Rzeczpospolitej”. Działał także w Polskim Radiu. Był dziennikarzem kulturalnym, przygotowywał sprawozdania z imprez muzycznych
i kulturowych, a także sportowych. Przeprowadzał wywiady, m.in. z Pablo Picasso (tak, chodzi
o “tego” Picasso) i Julianem Huxley’em!
Dobra dziennikarska passa Leopolda Tyrmanda miała się jednak niebawem zakończyć. W 1950 roku usunięto go z “Przekroju”, ponieważ pisząc recenzję z turnieju bokserskiego, ośmielił się skrytykować radzieckiego sędziego, nazywając go stronniczym. Przygarnia go “Tygodnik powszechny”, za wstawiennictwem przyjaciela po piórze – Stefana Kisielewskiego. Niestety, kiedy w 1953, “Tygodnik” odmawia umieszczenia na swoich łamach oficjalnego nekrologu Stalina, pismo zostaje zamknięte, a Leopold Tyrmand otrzymuje zakaz pisania i publikowania pod własnym nazwiskiem.
Wówczas zaczyna pisać swój słynny “Dziennik 1954”.
Obejmuje on tylko pierwszy kwartał roku 1954, natomiast jest na tyle obszerny, aby go wydać w książkowej postaci. Jednak, zanim do wydania “Dziennika 1954” dojdzie, minie 30 lat, bowiem, pisarz zdecyduje się na to już po wielu latach życia na emigracji.
Co do samego dziennika, na pewno możemy powiedzieć, że Tyrmand pisze w nim szczerze i bez zbędnej pruderii. Jest to szczegółowy opis tamtej patowej sytuacji, w której się Tyrmand znalazł. W “Dzienniku 1954” Tyrmand próbował oddać realia epoki, w której przyszło mu żyć. Pisze też
o kobietach. Między innymi, o gorącym romansie z niejaką Bogną, nastolatką, której oficjalnie, udzielał korepetycji z języka polskiego. Zresztą Bogna nie jest jedyną kobietą w tym dzienniku.
Pisze również o przyjaźni – w tym kontekście, przede wszystkim o “Kisielu” czyli Stefanie Kisielewskim. Znajdziemy tu także panoramę ówczesnej Warszawy. I obraz jej śmietanki towarzyskiej.
Tyrmand nie kontynuował pisania “Dziennika” po kwietniu 1954, ponieważ otrzymał od wydawnictwa Czytelnik propozycję napisania powieści sensacyjnej. Tak powstał “Zły” – bestsellerowa i jedna z najlepszych powieści o powojennej Warszawie, jaka kiedykolwiek została napisana. Przez jakiś czas, Tyrmand znów staje się rozpoznawanym i poczytnym autorem.
Po pewnym czasie, zaczął jednak nie podobać się władzy. Aby zrozumieć dlaczego, trzeba powiedzieć kilka słów o legendzie, jaka wokół Tyrmanda powstała. To, że wyróżniał się, to był fakt niezaprzeczalny. Robił wszystko, aby być widocznym i robić wrażenie na innych. Na warszawskich salonach mówiło się, że “gdyby Leopold Tyrmand nie istniał, to wymyśliłby go… Leopold Tyrmand”.
Już samym strojem się odróżniał od reszty towarzystwa (słynne czerwone skarpetki noszone do garnituru). Stylem życia zaś szokował, lub szokować próbował. Starał wyrobić o sobie opinię dziwkarza i pijaczyny. Czy faktycznie taki był? Ci, którzy znali go bliżej, twierdzą całkiem inaczej. Adonisem nie był, w dodatku seplenił, więc na uwodziciela specjalnie się nie nadawał. Wódkę pijał, owszem, ale raczej umiarkowanie. Ciekawie wypowiada się na temat Leopolda Tyrmanda Jerzy Urban, w wywiadzie – rzece, którego udzielił Marcie Stremeckiej w roku 2013. Otóż, stwierdził, że Tyrmand był człowiekiem wręcz nieśmiałym i bojącym się kobiet, usiłującym jedynie wypromować w towarzystwie swój wizerunek wielkiego hulaki.
Jedyne, co każdy na temat Tyrmanda potwierdza, to fakt, że nosił stroje zgoła ekstrawaganckie
i wyglądał inaczej niż wszyscy, w tamtej, jakże szarej i pozbawionej koloru epoce. Już wtedy, zasłużenie lub nie, stał się warszawskim człowiekiem – legendą i wcieleniem ekscentrycznej elegancji.
Trzeba przyznać, że wówczas dużo dobrego zrobił dla rozwoju muzyki jazz-owej w Polsce, m.in poprzez organizację koncertów i festiwali. Był niezaprzeczalnym liderem ruchu jazzowego w kraju nad Wisłą.
Co do literackiej twórczości natomiast, po wydaniu “Złego” w roku 1955, wydaje monografię
“U brzegów jazzu”, minipowieść “Wędrówki i myśli porucznika Stukułki” oraz zbiór opowiadań “Gorzki smak czekolady Lukullus”. Zachodzi jednak za skórę ówczesnej władzy, która, po pierwsze, staje się coraz bardziej represyjna wobec literatów, co nie omija i Tyrmanda, a po drugie, nie podoba się jej “ostentacyjnie burżuazyjny” styl życia jaki wiedzie pisarz.
Kolejne jego powieści, m.in “Siedem dalekich rejsów” oraz “Życie towarzyskie i uczuciowe” zostają zatrzymane przez cenzurę, z powodu rzekomej nieobyczajności i pornografii.
Wtrącę, po niedawnej lekturze “Siedmiu dalekich rejsów”, że seks tematem tabu u Tyrmanda, faktycznie, nie jest, ale żeby od razu o pornografii mówić, to oczywista przesada…
Nie pozwolono także na dodruki “Złego”, przez co powieść staje się biały krukiem.
Tyrmand, wówczas, znów musi się zmierzyć z przymusową pisarską bezczynnością.
W publicystyce odmawia podejmowania tematów narzuconych przez władzę, dając sobie jednocześnie moralne prawo krytykowania swoich kolegów, dziennikarzy, którzy, aby pracować, piszą niekiedy inaczej, niżby chcieli. Powoduje to ostracyzm ze strony towarzystwa literatów. Chociaż, nie jest to jedyna przyczyna tego stanu rzeczy – środowisko ma za złe Tyrmandowi, że je zbyt dosłownie opisał w “Życiu towarzyskim i uczuciowym” (możemy być pewni, że wielu osobom blokada tej powieści była, zwyczajnie, na rękę).
W końcu, sfrustrowany Tyrmand, decyduje się na emigrację. Po krótkim pobycie we Francji
i spotkaniu z matką w Izraelu, udaje się do Stanów Zjednoczonych, gdzie zostaje na stale. Wraca do pisania. Współpracuje z wieloma tytułami. Wydaje “Dziennik 1954”. Jego poglądy na sztukę
i literaturę zaczynają być bardzo konserwatywne. Okazuje się, że dla walczącego, głównie piórem i ubiorem, o wolność Tyrmanda, Ameryka jest jednak zbyt liberalna.
Leopold Tyrmand był trzy razy żonaty, z ostatnią żoną miał dwoje dzieci. Niestety, osierocił je dość wcześnie, bowiem w wieku 65 lat zmarł na zawał serca. Po latach, wychowany w Stanach Zjednoczonych, nie znający języka polskiego syn Leopolda, Matthiew Tyrmand, przyjeżdża do Polski i próbuje odkryć swoje korzenie. Owocem tej sentymentalnej podróży jest książka, którą napisze razem z Kamilą Sypniewską “Jestem Tyrmand, syn Leopolda“.
Podobno, przypomina swojego ojca. I jest, podobno, tak samo uparty.
Bowiem, co byśmy sobie o Leopoldzie Tyrmandzie nie myśleli, to był wyjątkowym nonkonformistą.
Prawdopodobnie, Matthiew, przez wzgląd na czasy w jakich żyje, nigdy do swoich pokładów uporu i nonkonformizmu sięgać nie będzie musiał.
Jego ojciec jednak żył w innej epoce. I stał się tej epoki legendą….