Tyberiusz. Cesarstwo nad przepaścią – Michał Kubicz
Drodzy Czytelnicy, jednym z moich czytelniczych wspomnień późnego dzieciństwa lub też wczesnej młodości, jest niesamowity świat starożytnego Rzymu, opisany w dziele Roberta Graves’a “Ja, Klaudiusz” oraz jej kontynuacji pod tytułem “Klaudiusz i Messalina”. Później jakoś tak się złożyło, że rzymska cywilizacja stawała na mojej ścieżce tylko w ramach edukacji. Czy to na lekcjach historii czy języka polskiego, kultura starożytnego Rzymu się była zawsze gdzieś obecna, natomiast nigdy już po “Ja, Klaudiusz” nie natrafiłam na beletrystykę, której akcja toczyłaby się w Wiecznym Mieście.
Aż niedawno, moją uwagę przykuła reklama prezentująca serię autorstwa polskiego autora, Michała Kubicza. O starożytnym Rzymie właśnie! I do tego “to, co tygryski lubią najbardziej” czyli seria złożona z czterech (jak na razie…) tomów. Czy można chcieć więcej?
Byłam bardzo ciekawa lektury, gdyż wiedziałam, że seria Michała Kubicza siłą rzeczy będzie o tych samych postaciach, o których czytałam dawno temu w “Ja, Klaudiusz”, i które wszyscy znamy z historii antycznej. Nie było jednak możliwości, aby te postaci i wydarzenia zostały przedstawione w podobny sposób przez dwóch różnych autorów, mimo że i Kubicz i Graves nie są zawodowymi historykami, a tylko znawcami – hobbystami rzymskiej kultury. Już sam fakt, że te dzieła dzieli ponad 80 lat, musiało wpłynąć i na formę, i na styl, i sposób przedstawiania historycznych faktów. A i stan wiedzy o starożytnym Rzymie jest dziś niewątpliwie większy. Dlatego tak bardzo cieszyło mnie nabycie dwóch książek z cyklu Kubicza. Móc zatopić się w pełną intryg i polityki obyczajowość, i sprawdzić, czy rzeczywiście Klaudiusz był taki niewinny, Liwia tak podła i bezwzględna a Kaligula tak szalony, jak to się przez lata utarło myśleć, po części nie bez “winy” Roberta Graves’a i jego książki.
Nie czytałam serii po kolei, jednak nic nie szkodzi, ponieważ sam autor w swoich tomach również “skacze” po okresach historycznych. Mimo wszystko, gwoli ścisłości, na serię Michała Kubicza składają się po kolei: “Agrypina. Cesarstwo we krwi”, “Tyberiusz. Cesarstwo nad przepaścią”, “Kaligula. Wyznania szaleńca” oraz “Liwia. Matka Bogów”.
W moje ręce pierwsze akurat wpadły: “Tyberiusz. Cesarstwo nad przepaścią” oraz “Kaligula. Wyznania szaleńca”. Zatem, to, co w seriach najlepsze – jeszcze połowa przede mną…
Nie zawiodłam się. Znane już historii osoby cezarów i członków rodziny julijsko – klaudyjskiej Kubicz przedstawił w innym świetle, postawił swoje tezy co do pewnych, znanych z historii wydarzeń. Na potrzeby swojej powieści pewne fakty przerysował, inne połączył ze sobą. Może niejeden historyk by się oburzył, ale przecież literatura rządzi się swymi prawami, i pozwala autorom na pewne konfabulacje bez szkody dla całości ich dzieła. A co najważniejsze, Michał Kubicz bardzo zadbał o szczegół. Opisy patrycjuszowskich domów, rzymskich zwyczajów, tych codziennych i świątecznych zostały naprawdę bardzo dobrze opracowane. Widać, że autor, z zawodu prawnik, pasjonuje się kulturą rzymską i ma rozległą wiedzę o tym, jak funkcjonowało rzymskie społeczeństwo i państwo, a także o tym co Rzymianie jadali, w co się ubierali i jakie ofiary składali swym bóstwom.
Nad fabułą rozwodzić się nie będę, z grubsza każdy ją kojarzy, a to jakie fakty historyczne autor zmienił na potrzeby swojej powieści, niechaj pozostanie niespodzianką. Wspomnę tylko, że jak na starożytny Rzym przystało, będą intrygi, morderstwa i spiski na najwyższych szczeblach władzy. Zresztą, czegóż się można spodziewać po społeczeństwie, które na pozbawienie kogoś życia posiada co najmniej trzy określenia.
W końcu język jest odzwierciedleniem kultury.
Właśnie, język! Jedna z krytycznych uwag co do serii Michała Kubicza dotyczyła języka, a konkretnie nadużywanie przez autora łacińskich zwrotów. Nie uważam, aby było to przeszkodą w lekturze, zwłaszcza że każde użyte łacińskie słowo jest wyjaśnione w przypisach. Co więcej, mnie akurat obecność łaciny zachwyciła. W aspekcie czytelniczym – nadała powieści autentyczności, w wymiarze osobistym – ponieważ od pewnego czasu zgłębiam tajniki języka łacińskiego! Tak, Drodzy Czytelnicy, uczę się martwego języka, i nie, nie oszalałam. Nauka łaciny to piękna i wspaniała podróż do źródeł naszego języka i kultury. Podróż, podczas której można zobaczyć jakby z lotu ptaka wszystkie lingwistyczne ścieżki, które wiodły nas na naszej obecnej mowy.
Jednak, ta wspaniała przygoda nie byłaby możliwa, albo przynajmniej o wiele trudniejsza, gdyby nie odpowiedni nauczyciel. O łacinie marzyłam od dawna, samodzielnie podejmowałam naukę z rożnych materiałów, pewne podstawowe elementy udało mi się przyswoić, jednak bez większych postępów. Aż natknęłam się na kurs języka łacińskiego prowadzony online przez ks. Przemysława Szewczyka ze Stowarzyszenia Dom Wschodni – Domus Orientalis. Ksiądz Szewczyk, wykorzystując ubiegłoroczną bezczynność, kiedy to pandemia zatrzymała nas wszystkich w domu, zgromadził wokół siebie taki samych “wariatów” jak ja i codziennie przez kilka miesięcy prowadził lekcję łaciny via Facebook. Co więcej, zrobił to pro publico bono, a wszystkie lekcje udostępnił tak, aby każdy, w każdym momencie, mógł do kursu dołączyć. Zresztą, niech sam Wam opowie, Drodzy Czytelnicy, dlaczego łaciny się warto uczyć:
Dziękując ks. Szewczykowi i Stowarzyszeniu Domus Orientalis (którego działalność nie sprowadza bynajmniej do nauczania martwych języków – Dom Wschodni niesie bardzo konkretną pomoc ludziom w potrzebie i krzewi wiedzę – szczegóły tutaj), muszę wspomnieć o niesamowitym podręczniku. Otóż, kurs Domu Wschodniego opiera się na podręczniku autorstwa znanego duńskiego lingwisty Hansa H. Ørberga “Lingua Latina per se illustrata”. Jest on skonstruowany tak, że nie ma w nim ani jednego słowa w języku innym niż łacina. Każde nowe słowo jest tłumaczone albo za pomocą uprzednio poznanych, lub za pomocą ilustracji. W ten “bezbolesny” sposób nagle okazuje się, że koniugacja łacińska nie jest taka trudna, a deklinacja, którą wszyscy straszą, całkiem do przyswojenia. Gdyby podręczniki do nauki języków nowożytnych były tak pisane, życie wielu uczniów byłoby o wiele łatwiejsze!
Czemu w ogóle o tym tutaj piszę? W końcu miało być o obyczajowej serii o starożytnym Rzymie? Otóż, tak jak seria Michała Kubicza jest całkiem niezłą lekcją, może nie historii, a rzymskiej rzeczywistości, tak podręcznik Hansa Ørberga, choć w inny sposób, zapoznaje nas z codziennym życiem w Imperium Rzymskim. W ramach dwóch tomów “Familia romana” i “Roma Aeterna” poznajemy stosunki rodzinne, społeczne, obyczaje, wierzenia oraz inne aspekty życia, takie na przykład, jak Rzymianie liczyli czas.
Drodzy Czytelnicy, jak kiedyś pisałam, powinniśmy spełniać nasze marzenia. Moje się spełniły dzięki ks. Szewczykowi i kursowi łaciny (choć wiele pracy jeszcze przede mną), zaś Michał Kubicz od dziecka pasjonował się starożytnym Rzymem i napisał o nim ciekawy czteroksiąg. A wszystko, co zrodzone z pasji jest dobre. I seria Michała Kubicza nie jest tutaj wyjątkiem!