Najlepiej w życiu ma twój kot. Listy – Wisława Szymborska, Kornel Filipowicz

Kiedy po raz pierwszy usłyszałam o Wisławie Szymborskiej, w liceum, na lekcji języka polskiego, był rok 1996 i poetka właśnie została laureatką Literackiej Nagrody Nobla. 
 
 
 
Nie wiedziałam wtedy, że będzie dane mi kiedyś przeczytać jej prywatną korespondencję, i to z nikim innym, jak jej wielką miłością – Kornelem Filipowiczem. 
 
 
 
Poznali się jako ludzie dojrzali, on 56-letni mężczyzna, po dwóch rozwodach, ona po 40-stce, także mająca za sobą nieudane małżeństwo. Oboje literaci – ona poetka, przyszła noblistka, on – uznany prozaik, znany głównie jako mistrz krótkiej formy. Połączyło ich silne uczucie, choć nie był to typowy związek – mimo, że spędzili razem ponad 20 lat, nie zamieszkali nigdy ze sobą. Nigdy też się specjalnie swoim związkiem niie chwalili, dbając bardzo o swoją prywatność.
 
 
 
Gdy z przyczyn zawodowych lub prywatnych musieli się na jakiś czas rozstać – pisali do siebie. Listy, takie prawdziwe, pisane ręcznie, wysyłane z poczty, z własnoręcznie naklejonym znaczkiem. Takie, jakich my, w naszych czasach, już nie piszemy…
 
Cała ta korespondencja, zachowana przez Wisławę Szymborską, była przechowywana, zgodnie z ostatnią wolą poetki zresztą, w Bibliotece Jagiellońskiej i została udostępniona szerszemu gronu przez Fundację Wisławy Szymborskiej, w formie książkowej, pod tytułem: “Najlepiej w życiu ma twój kot. Listy”.
 
 
 
Korespondencja to niezwykła, choćby z uwagi na fakt, że pisana w czasach, kiedy komunikacja była utrudniona – rozmowa telefoniczna nie zawsze była możliwa, a działalność poczty polskiej pozostawiała wiele do życzenia. A mimo to, Szymborskiej i Filipowiczowi udawało się utrzymać ten epistorany dialog. Dialog pełen uczuć, chociaż o miłości mało pisali wprost, pełen czułości i oddania. Nie myślcie jednak, Drodzy Czytelnicy, że mamy do czynienia z listami miłosnymi sensu stricte. Absolutnie nie. Bowiem i Szymborska i Filipowicz mieli niesamowite poczucie humoru i bardzo wielki dystans do siebie, i do życia w ogóle. I tak podchodzili również do swojego związku – byli razem na zawsze i mimo wszystko, a niepewność, jeśli wkradała się pomiędzy nich, przełamywali humorem. 
Z humorem też pisali o sprawach przyziemnych, zawodowych, o przyjaciołach i rodzinie. Nigdy z patosem, zawsze rozsądnie, bez zbędnych skarg na otaczającą ich, jakże siermiężną wówczas, PRL-owską rzeczywistość.
 
Wisława i Kornel stworzyli swój mały, tylko im znany świat – taki własny mikrokosmos – gdzie, oprócz postaci prawdziwych (mniej lub bardziej znanych, takich jak Tadeusz Różewicz), pojawiają się postacie całkiem fikcyjne. Czasem pisali do siebie jako Hrabina Lanckorońska i hrabia Tulczyński, archaizując specjalnie język. Innym razem, Wisława wcielała się w postać Rózi – swojej wymyślonej służącej podkochującej się w panu Kornelu Filipowiczu; czasem zaś pisała do Kornela jako jego kot. Świadczy to o ich niesamowitej wyobraźni, erudycji i wspaniałym warsztacie pisarskim. 
 
Ta niezwykła para miała także wspólną pasję – kolekcjonowanie pocztówek (głównie starych, przedwojennych). Niektóre do siebie także wysyłali, przeplatając je dłuższymi listami, inne włączane były do, pokaźniej z czasem, kolekcji. Czasem Wisława ozdabiała je odręcznym rysunkami. 
Szymborska lubiła także “wyklejanki” czyli collage, jakbyśmy powiedzieli dzisiaj. Takie właśnie małe “dzieła” możemy podziwiać w książce “Najlepiej w życiu ma Twój kot”.
 
 
 
 
 
No właśnie, kot! O co chodzi z tym kotem w tytule, zapytacie… 
 
Otóż, w 1968 roku Wisława Szymborska musiała spędzić blisko pół roku w sanatorium w Zakopanem, podczas gdy Kornel Filipowicz (zapalony wędkarz i miłośnik kotów, a kim był jeszcze przeczytacie tu), przebywał w Krakowie. 
 
Pamiętajmy, że w roku 1968 nie istniały e-maile i czaty, a z Krarowa do Zakopanego można było sie dostać jedynie rozklekotanym PKS-em, marnując co najmniej pół dnia. To wówczas ich korespondecja była bardzo intensywna, pełna tęsknoty i wyczekiwania, kiedy ta przymusowa rozłąka się skończy. Wtedy właśnie poetka napisala w liście do ukochanego: “najlepiej w życiu ma twój kot, bo jest przy Tobie”… 
 
A skoro mowa o kocie, to niestety musimy napisać o końcu tego pięknego związku: Kornel i Wisława byli razem aż do śmierci Filipowicza, w roku 1990. Pełna dystansu do życia Szymborska napisała po jego śmierci jeden z bardziej znanych swoich wierszy: “Kot w pustym mieszkaniu” : 
 

 

Umrzeć – tego się nie robi kotu.

Bo co ma począć kot

w pustym mieszkaniu.

Wdrapywać się na ściany.

Ocierać między meblami.

Nic niby tu nie zmienione,

a jednak pozamieniane.

Niby nie przesunięte,

a jednak porozsuwane.

I wieczorami lampa już nie świeci.

 

Słychać kroki na schodach,

ale to nie te.

Ręka, co kładzie rybę na talerzyk,

także nie ta, co kładła.

 

Coś sie tu nie zaczyna

w swojej zwykłej porze.

Coś się tu nie odbywa

jak powinno.

Ktoś tutaj był i był,

a potem nagle zniknął

i uporczywie go nie ma.

 

Do wszystkich szaf sie zajrzało.

Przez półki przebiegło.

Wcisnęło się pod dywan i sprawdziło.

Nawet złamało zakaz

i rozrzuciło papiery.

Co więcej jest do zrobienia.

Spać i czekać.

 

Niech no on tylko wróci,

niech no się pokaże.

Już on się dowie,

że tak z kotem nie można.

Będzie się szło w jego stronę

jakby się wcale nie chciało,

pomalutku,

na bardzo obrażonych łapach.

O żadnych skoków pisków na początek

 

 
 
Zbiór listów “Najlepiej w życiu ma twój kot…” został wydany pod koniec 2016. Pojawiły się wówczas opinie, że korespondencja, dotychczas tylko i wyłącznie prywatna, i chociaż niedosłowna, to przecież intymna, nie powinna być pokazana szerszej publiczności… Słychać było głosy, że publikacja tych listów, to niejaki gwałt na prywatności ich autorów. 
 
Coś w tym jest, bowiem czytając również miałam wrażenie, jakbym podglądała tę dwójkę ukradkiem, przez dziurkę od klucza… 
 
Myślę jednak, że i Kornel i Wisława nie obraziliby się na nas, czytelników, podziwiających ich “epistolarne wyczyny” i wyznania. Zwłaszcza, że ich listy są też pewnym świadectwem minionej epoki, i pojawiają się w nich postacie literackiego świata. Choćby dlatego warto je przeczytać.
 
A ja, oprócz tego, nauczyłam się od Szymborskiej i Filipowicza, czegoś jeszcze… Przede wszystkim tego, że “kochać” wcale nie znaczy kogoś “posiadać”, i że można komuś na serio wyznać miłość, puszczając do niego oko… 
 
Tak jak zrobiła to Szymborska pisząc do Kornela: “Kocham Cię, ale się tym nie przejmuj i nie licz się z tym specjalnie”…
 
 
 

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *