Ja – Yann Martel
Drodzy Czytelnicy, to, że “Ja” Yanna Martela – autora słynnego i nagradzanego “Życia Pi” – cytuję: “łamie genderowe tabu, jak ‘Orlando’ Virginii Woolf” dowiedziałam już kupując książkę, z zajawki na okładce.
Oszczędzę Wam kolejnej opowieści o tym, jak to została ona “wygrzebana” przypadkiem z kosza w markecie, bo nie chcę się powtarzać. Grunt, że o “Życiu Pi” czytałam, nazwisko autora kojarzyłam, książka wpadła w moje ręce i została drogą kupna nabyta …
I przeczytana oczywiście. Z początku z rezerwą, a następnie nie można było mnie od niej oderwać, i wystarczył zestaw: koc, jezioro i “Ja” plus jedno popołudnie, aby lekturę dokończyć.
I teraz, kiedy zabieram się za napisanie tych pary słów na temat “Ja” i mojego pierwszego spotkania z prozą Yanna Martela w ogóle, czuję się jak… ignorantka! Dlaczego? Bowiem nie czytałam “Orlanda” Virginii Woolf….
A o “Ja” – skądinąd pierwszej książki kanadyjskiego pisarza – jeśli znajduję jakiekolwiek wypowiedzi, to tylko w kontekście dzieła Virginii Woolf.
Co tu począć? Cóż, są dwa wyjścia. Albo odrobić zaległą lekcję, przeczytać “Orlando” i zobaczyć dlaczego te dwie pozycje “obalają genderowe tabu“, jak to twierdzą wszyscy, albo… opisać po prostu “Ja”, tak jak JA to widzę.
W końcu, nie jesteśmy na wydziale polonistyki, a czytamy dla przyjemności, i choć oczywistym jest, że odniesienia literackie się czasem same nasuwają, to przecież nie samymi odniesieniami człowiek żyje…Drodzy Czytelnicy, wybieram opcję drugą!
A więc, o czym jest “Ja”? Tytułowy “Ja”, narrator, jest zgoła podobny do Yanna Martela. Też Kanadyjczyk, też francuskojęzyczny, też odbiera anglojęzyczną edukację w szkole z internatem, też dziecko dyplomatów, takich współczesnych nomadów i obywateli świata, też wiele podróżuje…
Z tą małą różnicą, że rodzi się jako chłopiec, a pewnego dnia budzi się, tak po prostu, jako kobieta. W kobiecej skórze kontynuuje swoje dość poukładane życie studentki i podróżniczki, pamiętając wszystko sprzed przemiany i mając cały czas jej świadomość. Wydawałoby się, że znajduje swoje miejsce na ziemi, zajęcie które lubi i człowieka, którego kocha. Ot, spełniona kobieta. Jedno niespodziewane wydarzenie wytrąca ją z tej homeostazy…
Jak do tego dojdzie? Jak Ja będzie odbierać świat jako mężczyzna, a jak jako kobieta? Przeczytajcie…
“Ja” to opowieść o tożsamości. O tym, jak tożsamość się tworzy i jak bardzo jest płynna, bez wyraźnego podziału na płeć. Temat to nienowy, oprócz Virginii Woolf podjął go np. Jeffrey Eugenides w “Middlesex“.
Martel jednak tą nieokreśloność płci całkowicie odrywa od kontekstu społecznego. Tytułowy Ja nigdy nie zastanawia się, czy lepiej mu być kobietą czy mężczyzną. Nie tłumaczy się nikomu. Nie definiuje, nie ocenia. Jest. Zwyczajnie i po prostu.
Dla mnie osobiście, to, co będzie najważniejszym przesłaniem “Ja”, gdzieś tam kiedyś we mnie niejasno kiełkowało, niekoniecznie uświadomione, pętające się z tyłu głowy:
zanim będę kobietą, matką, żoną, córką, siostrą, pracownicą (wymieniać role społeczne możemy tu bez końca) to najpierw jestem (O)SOBĄ.