Chłopcy z Placu Broni – Ferenc Molnár
Drodzy Czytelnicy, z czym kojarzy Wam się hasło “lektura szkolna”? Nuda, obowiązek… prawda?
Jednak, aby nie być niesprawiedliwym, musicie przyznać, Drodzy Czytelnicy, że wśród szkolnych obowiązkowych lektur zdarzały się takie, które się nam podobały, lub przynajmniej zapadały w pamięć. Dla mnie taką lekturą, którą zapamiętałam na długo, była powieść węgierskiego autora Ferenca Molnára “Chłopcy z Placu Broni”. Pamiętam, że wylałam niejedną łzę nad tą książką, pamiętam emocje, jakie towarzyszyły tej lekturze, choć było to jakieś trzydzieści lat temu… A że historia lubi zataczać koło, teraz “Chłopcy z Placu Broni” przerabia na lekcjach polskiego mój syn. Tak to właśnie “Chłopcy” znów mi w ręce wpadli. Jakże interesującym było przeczytać tę książkę jako dorosła, świadoma osoba. Są lektury, Drodzy Czytelnicy, które przeczytane jeszcze raz w dorosłym życiu wydają się nam płytkie i zastanawiamy się, jak to możliwe, że mogły się nam podobać w dzieciństwie. Istnieją też takie książki z dzieciństwa, które odkrywamy po raz drugi jako dorośli i nagle zauważamy, że mają one drugie dno, kiedyś ukryte, teraz dla dorosłej osoby z bagażem pewnych doświadczeń, widoczne jak na dłoni. Tak właśnie było z “Chłopcami z Placu Broni”.
Zanim powiemy kilka słów o fabule (droga młodzieży proszę się nie łudzić, nie będzie to klasyczne streszczenie, Mola Książkowa nie darowałaby sobie, gdyby Was do lektury nie odesłała!), wspomnę,`możecie natknąć się na starsze wydania po polsku tej powieści, której tłumaczenie pochodzi z 1913 roku i jest przekładem nie z węgierskiego oryginału, a z jego niemieckiej wersji. Nowsze tłumaczenie powstało pod koniec lat 80-tych XX wieku i było już tłumaczone wprost z języka węgierskiego. Dlatego, mimo że nie ma to większego wpływu na całokształt, są różnice np. w formach imion czy niektórych nazwach.
Rzecz się dzieje w Budapeszcie pod koniec XIX wieku. Chłopcy z pewnej szkoły tworzą paczkę, która po lekcjach spotyka się na pustym placu, gdzieś na skrzyżowaniu ulic Pawła i Marii (miejsce to naprawdę istnieje, i choć stoi tam obecnie kamienica, to można powieściowy plac zidentyfikować). Nazywają sami siebie “Chłopcami z Placu Broni”. mają swoją chorągiew, i swoją organizację: od wodza – generała: Janosza Boki, poprzez poruczników, podporuczników aż do … jedynego szeregowca pośród nich: Ernesta Nemeczka. Dlaczego tylko Nemeczek jest szeregowcem? Jest wśród najmniejszy i z tego powodu najmniej poważany pośród chłopaków, po prostu…
Plac Broni to łakomy kąsek dla innej grupy chłopców, w końcu na takim placu można grać w piłkę i bawić się bez skrępowania. Konkurenci nazywają się Czerwonymi Koszulami, są trochę starsi od grupy Boki, a dowodzi nimi groźny Feri Acz. W pewnym momencie dochodzi to otwartej wojny pomiędzy grupami. Z potyczki tej wychodzą cało Chłopcy z Placu Broni tylko dzięki ofiarnym działaniom swego jedynego szeregowca Nemeczka. Otóż Nemeczek, syn ubogiego krawca, wykrada ważne, wojenne informacje z obozu wroga, przy czym dwa razy wpada do niewielkiej, ale zimnej na przednówku sadzawki. Przeziębia się, jednak mimo choroby wymyka się z domu, aby w ostatecznej rozgrywce stanąć u boku swych kumpli i razem z nimi bronić ukochanego placu…
Jak to się skończy, musicie przeczytać sami…
“Chłopcy z Placu Broni” byli kierowani do dzieci w wieku szkolnym, ale nietrudno jest odczytać zamysł Ferenca Molnára, aby przekazać tą lekturą ideę nacjonalizmu, miłości do ojczyzny, poświęcenia się dla swojego kraju nawet za najwyższą cenę. Biorąc pod uwagę czas powstania książki, kiedy nacjonalizm w różnych krajach Europy zaczynał mieć coraz więcej zwolenników, myślę, że ta interpretacja jest bardzo oczywista.
Ja “Chłopców z Placu Broni” jako dziecko też odczytałam podobnie. Jasne, że pojęcia nie miałam co to nacjonalizm i inne “-izmy”, jednak gdzieś w kościach czułam, że chodziło o poświęcenie się dla dobra ogółu, o oddanie życia za własny kraj, o stanięcie ramię w ramię wówczas, gdy nas będzie potrzebował. Zrozumiałam także wtedy, że “Chłopcy z Placu Broni” to książka o przyjaźni. I o tym, że przyjaźń, ta prawdziwa, nie patrzy na stanowiska, stan majątkowy ani na uprzedzenia…
Co teraz widzę w “Chłopcach z Placu Broni”? Dalej widzę przyjaźń mimo okoliczności. Dalej widzę ojczyznę i konieczność poświęcenia się dla niej, jednak już nie tak bezkrytycznie. Widzę, że za ojczyznę giną szeregowcy, ale to generałowie bez mrugnięcia okiem ich na tę śmierć wysyłają. Że przeciętny człowiek ma niewielki wpływ na swój los, bowiem decyzyjność jest w rękach nie zawsze mądrych ludzi. Widzę, że poświęcenie nie zawsze ma sens, gdyż światem rządzą mechanizmy jeszcze bardziej globalne, niż nam się wydaje…
Wreszcie, może pomyślicie, że zwariowałam Drodzy Czytelnicy, ale widzę apokaliptyczną wizję upadku państwa… i paradoksalnie, kojarzy mi się z niedawno opisywanym tu reportażem “Zaginione Miasto Boga Małp“. Tam cywilizacja Majów upada, gdyż zbyt rozrasta się elita, kasta ludzi uprzywilejowanych, którzy nie produkują, a konsumują, doprowadzając państwo do zapaści. Podobny mechanizm zresztą znamy z własnej historii, kiedy to zbyt duże uprawnienia szlachty doprowadziły do zniknięcia naszego kraju z mapy Europy… Na Placu Broni również jest jeden, jedyny szeregowiec, a wielu oficerów…
A może Molnár chciał przekazać czytelnikom, może nawet podświadomie swój niepokój? W końcu akcja “Chłopców Placu Broni” rozgrywa się na kilka lat przed długą i okrutną wojną…
Jakiej interpretacji nie wybierzemy, Drodzy Czytelnicy, zawsze pozostanie pytanie “co naprawdę autor miał na myśli”? To w literaturze jest wspaniałe, że możemy ją rozumieć tak jak podpowiada nam intuicja. A mi moja intuicja podpowiada, żeby Was namówić do takiej zabawy: skorzystajcie z tego, że Wasze pociechy mają lektury obowiązkowe w szkole i dajcie się namówić na “powtórkę z rozrywki”. A nuż odkryjecie drugie dno w książkach już dawno znanych?