Beatlesi. Powieść – Lars Saabye Christensen
Mówi się, że przyjaźń to jedna dusza w kilku ciałach. I, że nieważne ilu ma się przyjaciół w młodości. Najważniejsze, ilu ich nam zostanie, kiedy te burzliwe lata przeminą. Podobno po tym poznaje się prawdziwych przyjaciół…
Norwegia, lata 65-72. Czterej przyjaciele: Kim, Ola, Gunnar i Seb vel John, Paul, Ringo i George to zwyczajne chłopaki z jednej z dzielnic w Oslo. Łączy ich przyjaźń i miłosć – jak już się zapewne domyślacie – do muzyki The Beatles.
A życie mija im dość zwyczajnie: każdą wolną chwilę pomiędzy nauką i obowiązkami domowymi, wykorzystują na wspólne słuchanie ulubionej muzyki. Czas w rytmie “I feel fine” i “Help” upływa dość spokojnie.
Aż w pewnym momencie, gdy zabrzmi “A day in a life” ich życie przyspiesza i nic już nie będzie proste…
Najpierw pojawią się alkohol, papierosy i pierwsze doświadczenia z dziewczynami. Potem nasi Beatlesi dowiedzą się o istnieniu The Doors i nie będą mogli uwierzyć w plotki, że czwórka z Liverpool’u, której lider ogłosił się słynniejszym od Jezusa, ma się rozpaść. Następnie, dojdą życiowe wybory i próby z narkotykami, odwieczne damsko – męskie problemy i poszukiwanie własnego “ja” oraz swojej życiowej drogi, aż wreszcie z głośników popłynie “Let it be” i nastąpi “Indian summer”, które przyniesie ukojenie.
“Beatlesi. Powieść” to książka przede wszystkim o przyjaźni.
Ale też portret norweskiego społeczeństwa tamtych, niespokojnych czasów. Czasy powieści przypadają na epokę, kiedy globalizacja i nieludzki kapitalizm jeszcze raczkują, ale już zaczynają pokazywać swoje oblicza. Christensen, niby tylko na marginesie losów Kima, Oli, Seba
i Gunnara, ukazuje ówczesne zmiany w norweskim społeczeństwie, zbuntowaną i politykującą młodzież, a wszystko to w tle takich historycznych momentów, jak wojna w Wietnamie, radziecka interwencja w Czechosłowacji czy pierwszy festiwal w Woodstock.
Lars Saabye Christensen to, jak ktoś już napisał “mistrz szczegółu”. Język powieści jest niby prosty, ale to wlaśnie w tym kryje się jej niezwykłość. Pozornie nieistotne szczegóły tworzą bardzo dobrze skonstruowany świat i niepowtarzalny klimat.
Oprócz apoteozy przyjaźni, która chociaż niewylewna i o uczuciach mówi rzadko, to po prostu jest, i to jest jest główną zaletą, moim zdaniem Chritensen chciał nam w “Beatlesach” powiedzieć coś jeszcze.
A mianowicie, że młodość, choć paradoksalnie każdy u schyłku życia wspomina ją z rozrzewnieniem, wcale nie jest sielankowym okresem. Wprost przeciwnie, jest to, cytując romantyków, okres burzy i naporu. Okres, w którym nic nie jest oczywiste. Okres definiowania i poszukiwania – samego siebie i swojego miejsca na świecie. Tak jak w bólach się rodzimy, tak samo kilkanaście lat potem w bólach tworzymy własną osobowość…
Oprócz tego, książka będzie rarytasem dla każdego wielbiciela Beatlesów. Tytuły rozdziałów noszą nazwy singli The Beatles. Tak jak rosną bohaterowie książki i przeżywają nowe doświadczenia, tak Beatlesi na kartach książki dojrzewają muzycznie.
I tu muszę przyznać, że dla mnie muzyka Beatesów i Johna Lennona po prostu zawsze była obecna. Zupełnie, jak kompot w starym kawale o Jasiu… Dlatego lektura powieści była prawdziwą przyjemnością, ponieważ znow zagrały tony z dzieciństwa.
I powiem Wam, drodzy Czytelnicy, że zgadzam się całkowicie z autorem, że “Sierżant Pieprz” to najlepszy aulbum Beatlesów;)
Posłuchajcie zresztą sami!
Odnośnie autora, Lars Saabye Christensen jest w Norwegii pisarzem bardzo uznanym, ale również docenianym na świecie.
Jego “Półbrat” był finalistą International IMPAC Dublin Literary Award. Myślę, że lepszej rekomendacji nie trzeba, aby sięgnąć po inne powieści Christensena.
Nic dodać, nić ująć, po prostu zapraszam na 700 – stronicowy spacer po “Strawberry fields”, tym razem gdzieś w Oslo!