Shantaram – Gregory David Roberts

Kiedyś pewna znajoma wyznała mi, że po przeczytaniu “Shantaram” postanowiła wybrać się w podróż życia, i pojechała na wycieczkę do Indii. Okazało się, że nie była jedyna: połowa uczestników tejże wycieczki zdecydowała się na tę wyprawę właśnie po lekturze powieści Gregory’ego Davida Roberts’a…

Co takiego jest w tej powieści? Zastanowiło mnie to, bowiem nazywany “czytelniczym Świętym Graalem” “Shantaram” popchnął wiele osób do podróży do Indii w celu poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi, sensu życia. Czy faktycznie ta powieść jest tak porywająca, i pozostawia taki ślad w czytelniku?

Postanowiłam to sprawdzić!

Fabuła “Shantaram” łudząco przypomina biografię Gregory’ego Davida Roberts’a, który sam w jednym z wywiadów przyznał: “Niektóre historie z mojego życia opisane są tak, jak się wydarzyły, a inne to wymyślona narracja, jedynie zaczerpnięta z moich doświadczeń”.

Co takiego wydarzyło się w książce? Lin, młody, uzależniony od narkotyków Australijczyk zostaje w swoim kraju skazany na wieloletnie więzienie za rozboje z bronią w ręku. Udaje mu się jednak uciec z więzienia o zaostrzonym rygorze i pod fałszywym nazwiskiem przedostać do Bombaju. W tym wielkim, pełnym kontrastów mieście powoli zadomawia się, buduje sieć kontaktów, która, koniec końców, zawiedzie go w szeregi bombajskiej mafii. Po drodze pozna wiele ciekawych osób, zawiąże piękne przyjaźnie, przeżyje wspaniałe, ale też i budzące grozę chwile.

Opis Bombaju, jego mieszkańców, z każdej grupy społecznej, od bogaczy po ludzi żyjących w slumsach, jest faktycznie w “Shantaram” porywający. Czytając ma się wrażenie, że Bombaj jest kolejną z kolekcji postacią powieści. Właśnie, postaci, nawet te drugoplanowe, to kolejna fascynująca rzecz w powieści Roberts’a. Wyraziste, dające się lubić (lub nienawidzić), czytelnik nie może przejść obok nich obojętnie! Mnie osobiście urzekła zwłaszcza jedna: postać Prabakera. Prakaber, którego główny bohater poznaje zaraz po wylądowaniu w Bombaju, to człowiek o niskim wzroście, lecz o wielkim sercu i wspaniałym, zaraźliwym uśmiechu. Postać ta udała się autorowi wyśmienicie, ukazała całą indyjską mentalność w jednej osobie. Bez wątpienia, wątek przyjaźni Lina i Prabakera jest moim ulubionym w “Shantaram”.

A co właściwie oznacza tytuł powieści? “Shantaram” to “pokój boży”. Imię to nadają Linowi w rodzinnej wiosce jego przyjaciela, Prabakera. “Shantaram” to ten spokój duszy, którego każdy z nas pragnie i do którego dąży. A nasz bohater, nie zapomnijmy, jest zbiegiem, człowiekiem, który wyrządził dużo zła i zdaje sobie z tego sprawę. Jego hinduscy przyjaciele nie mylą się nadając mu imię: tytułowy shantaram jest mu bardzo potrzebny. Lin pragnie znaleźć swoje miejsce, być częścią społeczności, przestać uciekać i odzyskać spokój. Nosi w sobie duże poczucie winy za swoje poprzednie życie, szuka odkupienia swoich występków. Czy mu się uda? O tym koniecznie przeczytajcie w “Shantaram”.

Powieść Robertsa jest przede wszystkim opowieścią o odkupieniu i poszukiwaniu sensu. Jest wielką apoteozą przyjaźni, odbiciem w krzywym zwierciadle romantycznej miłości, obrazem o potrzebie autorytetu i przynależności do grupy. “Shantaram” mówi wiele też o relatywnym spojrzeniu na świat: moralność, zasady: czy istnieją jedne i niezmienne? Co jest złem a co dobrem? Czy wszystko w życiu jest czarne i białe? Skąd! Przynajmniej nie w Bombaju – tu widzimy całą feerię barw i odcieni.

Wracając do tematu oddziaływania “Shantaram” na czytelników. Czy i ja dałam się porwać bombajskiemu światu? I tak, i nie...

Mniej więcej pierwsza połowa powieści jest faktycznie fascynująca. Wciąga i nie można się od niej oderwać. Oszołomienie opisem kolorów i zapachów Bombaju rzeczywiście może i nawet spowodować chęć wybrania się tam w podróż. Od połowy zaś, pewne wątki autorowi niejako uciekają, rozwija je z mniejszą precyzją, powieść staje się trochę “przegadana”, przez co bardziej nużąca. A na koniec… no właśnie, brakuje zaakcentowanego zakończenia, “Shantaram” właściwie się nie kończy. Gdyby był to film, to musiałby się tu pojawić napis “to be continued…”. Oczywiście, biorąc pod uwagę, że Gregory David Roberts opisał dalsze dzieje Lina w kolejnej powieści, zatytułowanej “Cień góry”, może ten brak zakończenia w “Shantaram” był zamierzony.

Reasumując, prawdopodobnie z powodu “kulejącej” drugiej części powieści, “Shantaram” aż tak mnie nie zachwycił, abym zaczęła szukać lotów do Bombaju. Od czytelniczego “Świętego Graala” też oczekuję jednak czegoś więcej, i tutaj, jeśli o tematykę indyjską chodzi, bardziej bym stawiała na “Dzieci północy” Salmana Rushdie’go.

Jednak całkowicie rozumiem, dlaczego powieść ta stała się bestsellerem. Zatem polecam, Drodzy Czytelnicy, jeśli macie ochotę wybrać się do niesamowitego Bombaju, to zacznijcie od “Shantaram”.