O książkach i nie tylko czyli… Serotonina niekoniecznie daje szczęście…
-Wiesz – zagaduje M. – dużo słyszałam ostatnio o nowej książce Michela Houellebecq’a “Serotonina” i zastanawiam się czy by jej nie kupić…
-Już kupiłam i przeczytałam … – odpowiadam
-I jak? – zaciekawiła się M.
-Hmmm – zamyśliłam się – główny bohater to okropny ponurak, któremu w życiu mało co wyszło, o co obwinia wszystkich dookoła, łącznie z Unią Europejską. W związku z tym szwęda się po Francji bez celu, bierze leki na depresję i ogólnie zajmuje się narzekaniem. I tak przez ponad 300 stron …
Oczywiście, nie stroni od alkoholu… Trochę gorzej z seksem. To znaczy, bohater go nie uprawia, bo po lekach na depresję zwyczajnie mu nie staje. Zatem Houellebecq próbuje to jakoś wynagrodzić czytelnikowi, wplatając gdzieniegdzie jakąś nieudolnie opisaną erotyczną scenę. Wychodzi z tego wszystkiego, powiedziałabym, “Bukowski dla ubogich”…
-O kurczę, wychodzi na to, że serotonina nie zawsze jest hormonem szczęścia… Albo przynajmniej “Serotonina” Houellebecq’a niekoniecznie jest czytelniczym hormonem szczęścia – podsumowała M.
Jak zawsze, trafiła w punkt…