4 3 2 1 – Paul Auster
Dziś zaczniemy, Drodzy Czytelnicy, od pytania “a co by było gdyby?”. Wyobraźcie sobie, że możecie przeżyć swoje życie cztery razy, a za każdym razem wasze losy potoczą się inaczej. Ciekawy eksperyment, prawda?
Paul Auster go wprowadził w życie, a jego królikiem doświadczalnym został stworzony przez niego bohater Archibald Ferguson. A wynikiem tegoż eksperymentu jest powstanie monumentalnej powieści “4 3 2 1”.
Ukazanie się w 2017 roku “4 3 2 1” było szeroko komentowane, w końcu kiedy taki mistrz pióra jak Auster bierze się za oparte na swojej autobiografii, liczące prawie tysiąc stron dzieło, które potem znajdzie się w ścisłym finale Man Booker Prize, to jest o czym dyskutować!
Zatem, zanim “4 3 2 1” nabyłam, kilka recenzji w ręce mi wpadło. W każdej była oczywiście wzmianka o eksperymentalnym charakterze narracji i budowania postaci. Dlatego może wydam się Wam stereotypowa, Drodzy Czytelnicy, jednak czytając opisy w stylu: jedna osoba przeżywa swój los cztery razy, za każdym razem inaczej, pomyślałam: “zapewne raz jest białym Amerykaninem, raz emigrantem, najlepiej żydowskiego pochodzenia, potem zaś Amerykaninem, ale czarnoskórym, aby następnie zostać kimś skośnookim lub Latynosem…”. I tak myśląc (ech te schematy…) obawiałam się właśnie tego: stereotypu i zaszufladkowania.
Jakież było moje zdziwienie, gdy jedynym faktem, który udało mi się zgadnąć było pochodzenie rodziny Archiego Fergusona, głównego bohatera. Rodzina Fergusonów faktycznie miała żydowskie korzenie, a nazwisko o iście amerykańskim brzmieniu zawdzięczała zabawnej pomyłce emigracyjnego urzędnika. W 1947 roku na świat przychodzi Archie i odtąd poznajemy jego historię, opowiedzianą w czterech wersjach. Jednakże, wersje te różnią się od siebie, rzec by można, niuansami. Archiego otaczają te same osoby, choć w każdej części przyjmują trochę inną rolę w jego życiu, Archie dorasta zawsze w Newarku, na przedmieściach Nowego Jorku, jednak czasem jest synem bogatych rodziców, a raz pozbawionym ojca półsierotą. Raz młody Ferguson studiuje na Princeton, innym razem kończy Columbia University. Nie zmienia się tylko kilka szczegółów: Archie zawsze może liczyć na swoją niesamowitą matkę, ma pociąg do słowa pisanego i zawsze w jego życiu pojawia się niejaka Amy.
Niby niewiele, ale okazuje się, że pewne nieznaczące sploty okoliczności mają ogromne znaczenie na całokształ naszego losu… Przy lekturze “4 3 2 1” należy też uzbroić się w cierpliwość i zwracać uwagę na szczegóły, gdyż Paul Auster nie opowie Wam każdej historii osobno… To by było zbyt łatwe! Z życiorysów Fergusona zrobi groch z kapustą i niech się czytelnik sam ogarnie… I choć to dość trudne, nadaje lekturze kolorytu, zwłaszcza, że przy końcu na cierpliwych czeka niespodzianka!
Już wspomniałam, że “4 3 2 1” to bez wątpienia epicka autobiografia. Jednak nie o wywnętrznianie się przed czytelnikiem Austerowi chodziło. Nie po to przecież napisał powieść, którą nazwano “epopeją XX wieku”.
“4 3 2 1” to przede wszystkim obraz Ameryki minionego stulecia, wraz z jej wielokulturowością, ale i problemami. To obraz społeczeństwa podzielonego, gdzie zamieszki na tle rasowym mogą stać się chlebem powszednim, a podziały są podsycane przez różne zapatrywania na wojnę w Wietnamie. Paul Auster stworzył także portret swojego pokolenia, któremu w udziale przypadły strajki i antywojenne studenckie protesty. Ogółem, to portret bardzo ciekawy i niejednostronny, jednak burzy mit o spokojnej i tolerancyjnej Ameryce, którym jesteśmy od dawna karmieni…
Wreszcie, “4 3 2 1” to książka o Nowym Jorku. Auster jest Nowojorczykiem, i na każdej stronie powieści widać jego miłość do tego niesamowitego, i pełnego sprzeczności, jak cala Ameryka zresztą, miasta.
Na koniec dodałabym, że “4 3 2 1” to pochwala rozumu i intelektu, hołd złożony racjonalizmowi oraz wielki ukłon w stronę sztuki filmowej.
Dużo wątków, wiele przesłań, jedna osoba i cztery historie. To właśnie “4 3 2 1″…
Drodzy Czytelnicy, dwa dni temu zaczęła się jesień, więc na długie i chłodne jesienne wieczory polecam “4 3 2 1”. Ewentualnie w zestawie z ciepłą herbatą i kocykiem…