Wyspa niebieskich lisów. Legendarna wyprawa Beringa – Stephen R. Bown

Drodzy Czytelnicy, pewnego dnia, być może zainspirowana muzyka szantową, która kiedyś zbiegiem okoliczności znalazła swoje miejsce w moim świecie, postanowiłam poszukać książek o morskich wyprawach. O podróżach hen, hen daleko, odkryciach nieznanych lądów i niesamowitych morskich przygodach. Traf chciał, że gdzieś w czeluściach Internetu natrafiłam na listę kilku zachęcających pozycji o tematyce marynistycznej. Kilka z nich dotyczyło wypraw bodaj najbardziej obecnego w zbiorowej świadomości morskiego podróżnika – Jamesa Cook’a. Mój wzrok jednak przyciągnęła szaro – niebieska, tajemniczo wyglądająca okładka książki “Wyspa niebieskich lisów. Legendarna wyprawa Beringa” autorstwa Stephena R. Bowna. Dlatego “na Cook’a przyjdzie jeszcze czas” -pomyślałam i z wielką ciekawością rzuciłam się na lekturę “Wyspy niebieskich lisów”.

Drodzy Czytelnicy, każdy z nas pamięta z lekcji geografii wielkie, rozwijane mapy, na których wskaźnikiem pokazywało się przeróżne obiekty. A to szczyty, a to równiny czy też morza i wyspy. I każdy z nas zdaje sobie sprawę, że cieśnina oddzielająca Azję od Alaski nosi nazwę Cieśniny Beringa, a oddziela ona Morze Czukockie od Morza… Beringa właśnie. Mogę się jednak założyć, Drodzy Czytelniczy, że większość z nas stojąc przed mapą nie miało czasu się zastanowić, kim był Bering, i dlaczego na jego cześć nazwano ten wąski pas wód morskich dzielący dwa wielkie kontynenty?

“Wyspa niebieskich lisów. Legendarna wyprawa Beringa” odpowiada właśnie na to pytanie i kreśli historię jednej z najszerzej zakrojonych ekspedycji i wyprawy morskiej w historii. Otóż, mamy wiek XVIII. Rosja jest wówczas krajem dość zacofanym, ale ma władcę-wizjonera. Człowieka, które chce kraj rozwinąć i zmodernizować, a przy tym pozyskać nowe terytoria i spowodować, że z map znikną białe plamy (wówczas jeszcze całkiem liczne). Mowa oczywiście o carze Piotrze I, któremu nadano, i nie bez przyczyny, przydomek “Wielki”. Był to, faktycznie, zdecydowany i ukierunkowany na cele władca. Po odbyciu podróży incognito po całej Europie, zapragnął rozwoju dla swojego kraju i po powrocie zaczął wprowadzać rozmaite reformy i plany. Jednym z nich było wysłanie ekspedycji badawczej na Kamczatkę, aby następnie stamtąd drogą morską zaczęła eksplorować nieznane wtedy wody. Celem tej wyprawy było, przede wszystkim, stwierdzenie, czy Alaska ma lądowe połączenie z Azją, czy też nie.

W tym drugim przypadku, celem miało być wyznaczenie drogi morskiej wiodącej do Nowego Świata i przetarcie nowych szlaków handlowych.

Car Piotr Wielki na przywódcę tej ekspedycji wyznaczył właśnie Vitusa Beringa – żeglarza duńskiego pochodzenia, służącego w carskiej marynarce.

Ekspedycji północnych, zwanych też kamczackimi, było dwie. Obie poprowadził Vitus Bering, jednak pierwsza zakończyła się, w zasadzie, bez większych sukcesów. Owszem, zbadano linię brzegową półwyspu Kamczatka, oraz wypłynięto na wody zwane potem Morzem Beringa, ale nie uzyskano odpowiedzi, czy Ameryka i Azją są połączone jakimkolwiek lądem. Dlatego, trzy lata później zwołano kolejną wyprawę, zwaną też Wielką Ekspedycją Północną. Car Piotr Wielki nie dożył tego przedsięwzięcia, jednak jego bratanica Anna Iwanowna, po przejęciu tronu postanowiła kontynuować wielki projekt wuja. Na czele ekspedycji znów znalazł się Vitus Bering. Tym razem miał dotrzeć do Nowego Świata, nanieść wszelkie odkrycia na mapy, wytyczyć nowe szlaki handlowe oraz opisać napotkaną faunę i florę. Podobno w skład ekspedycji weszło około trzy tysiące osób! Żeglarze, kartografowie, naukowcy, cieśle i szkutnicy… Anna Iwanowna nie oszczędzała też na budżecie: na ekspedycję wydano jedną szóstą budżetu całego państwa.

Drodzy Czytelnicy, zanim nasi odkrywcy mogli na Kamczatce wsiąść na dwa bliźniacze okręty, ochrzczone jako “Święty Piotr” i “Święty Paweł”, musieli dotrzeć aż do Ochocka, tam zaś zaczekać, aż te okręty zostaną wyprodukowane. A trzeba wspomnieć, że w aby przedrzeć się przez Syberię w XVIII wieku, trzeba było przebyć tysiące kilometrów, przez krainy dzikie i najczęściej niezamieszkane, pokryte tajgą, o drogach oczywiście nie było mowy. Zimny syberyjski klimat już na tym etapie wyprawy pochłonął wiele ofiar. Nie wspominając o tym, że wyprawa licząca tysiące uczestników musiała być sprawnie zarządzana i zaopatrywana. Zatem, zanim ekspedycja na dobre się rozpoczęła Bering miał już mnóstwo problemów, od organizacyjno-kadrowych, poprzez logistyczne, nie mówiąc o chłodzie i głodzie, który wkrótce zajrzał w oczy ekspedycji, deprymując jej uczestników. Nie będę szczegółowo opisywać całej wyprawy, aby nie zepsuć Wam radości z lektury. Wspomnę tylko, że zaledwie garstce żeglarzy udało się z niej powrócić. Sam Bering na zawsze pozostał na wyspie, gdzie rozbił się dowodzony przez niego okręt. Zmusiło to grupkę wygłodzonych i wykończonych szkorbutem marynarzy do zimowania na wyspie, dziś zwaną Wyspą Beringa, a przez rozbitków nazwaną właśnie “Wyspą niebieskich lisów”, które żyły tam bardzo licznie, i które stały się dla marynarzy źródłem pożywienia.

O Wielkiej Ekspedycji Północnej kierowanej przez Beringa, choć była największą ekspedycją morską w dziejach, nie mówiono ani nie pisano wiele. Sławę “zgarnął” James Cook, który pół wieku później eksplorował tamte tereny. I to właśnie on nadał nazwy Cieśnina Beringa i Morze Beringa, co oznacza, że bardzo doceniał dokonania swojego poprzednika. W “Wyspie niebieskich lisów” przeczytacie, że Bering był dowódcą bardzo – aby nie powiedzieć zbyt – zachowawczym, przez co nie udało mu się doprowadzić ekspedycji do celu, mimo, że był on już bardzo blisko. Do Nowego Świata dotarł, praktycznie nieznany, Aleksiej Czirikow, dowódca drugiego statku Wielkiej Ekspedycji Północnej, sam Bering natomiast zmarł na wyspie, gdzie do dziś znajduje się jego grób.

“Wyspę niebieskich lisów” czyta się jednym tchem, cały czas pozostając pod wielkim wrażeniem. Szokuje rozmiar tej wyprawy, książka Bown’a uświadamia nam, jak wielki i nieprzyjazny wydawał się człowiekowi świat w XVIII wieku i jakimi przeciwnościami musieli się borykać odkrywcy nowych lądów. Czytając zdajemy sobie sprawę, Drodzy Czytelnicy, jak trudno było być marynarzem w tamtych czasach. Jak bardzo dziesiątkował ich szkorbut (wówczas nie wiedziano jeszcze, że ta choroba wiąże się z dietą i brakiem w niej świeżej żywności), doprowadzając często do skrajnego wycieńczenia i śmierci.

“Wyspa niebieskich lisów” opisuje dość szczegółowo zimę, którą towarzysze Beringa spędzają jako rozbitkowie na pokrytej śniegiem wyspie. Ta część historii ekspedycji, opowiedziana została dzięki spisanym wspomnieniom tych, którzy przeżyli. Chodzi tu głównie o niemieckiego przyrodnika Georga Stellera, który w czasie ekspedycji odkrył i opisał wiele endemicznych gatunków tamtych terenów, oraz Svena Waxella, drugiego kapitana statku Beringa. To głównie dzięki ich niezłomności resztka marynarzy wróciła z “Wyspy niebieskich lisów” do domu.

“Wyspa niebieskich lisów” jest zatem, oprócz popularno-naukowej i historycznej warstwy, książką o ciekawości świata i gotowości do jego odkrywania, walce człowieka z przyrodą, o możliwości ludzkiej adaptacji do każdych warunków, o sile życia. I, mimo wszystko, o szczęśliwym powrocie do domu.

Jednak, widzę też, Drodzy Czytelnicy, inny aspekt tej książki. Zarówno car Piotr Wielki, jak i jego bratanica Anna Iwanowna, nie byli zainteresowani odkrywaniem nowych gatunków zwierząt i nie uzupełniali map ot tak sobie, dla wiedzy. Chodziło głównie o poszerzenie terytorium, o nadanie Rosji imperialistycznego charakteru. Nowe ziemie – nowe zasoby, nowe podbite ludy – nowa siła robocza, nowe zyski. I nie ma w tym nic dziwnego, w końcu historia świata, a szczególnie historia geograficznych odkryć, czy chcemy czy nie, zawsze wiązała się z ekonomicznym wyzyskiem i idącą za nim przemocą.

I właśnie “Wyspa niebieskich lisów” przy okazji opisu wyprawy Beringa, pokazuje, że i endemicznych syberyjskich ludów również nie ominął ten fenomen. Bering dostał wszelkie pełnomocnictwa od carycy, aby podporządkować sobie mieszkańców Syberii i Kamczatki. Jeśli nie da się po dobroci, to siłą. Tony sprzętu niezbędnego ekspedycji przenoszone były przez ludzi, których porwano, zniewolono i zmuszono do pracy. Były to również, oprócz wielu marynarzy, którym życie zabrały sztormy lub szkorbut, ofiary Wielkiej Ekspedycji Północnej… Zresztą, samego Beringa motywowała nie tyle chęć odrywania i przygody, co żądza zbicia fortuny i okrycia się sławą po powrocie z wyprawy… o czym dokładnie przeczytacie w “Wyspie niebieskich lisów”.

Drodzy Czytelnicy, my na szczęście, aby wybrać się na Morze Beringa, nie musimy cierpieć zimna i jeść mięsa niebieskich lisów. Wystarczy zajrzeć do książki Bown’a. Zwierząt tych, nota bene dziś już nie ma, właśnie “dzięki” Ekspedycji Północnej.. wyginęły wraz z innymi endemicznymi gatunkami, niedługo po tym, jak odkryli je dla świata przyrodnicy podróżujący z Vitusem Beringiem. Kolejny raz postęp cywilizacyjny został okupiony grabieżą środowiska naturalnego. To także jest przesłanie “Wyspy niebieskich lisów”.

Na koniec dodam, że dwa lata przed wydaniem “Wyspy niebieskich lisów” Stephen R. Bown napisał pracę o innym podróżniku : Roaldzie Amundsenie, odkrywcy między innymi bieguna południowego.

“Amundsen. Ostatni Wiking” staje się dla mnie kolejną pozycją do przeczytania, a żeby oddać Wam atmosferę trudu wypraw morskich na bieguny, proponuję posłuchać piosenki o wyprawie na tzw. Przejście Północno – Zachodnie. Wprawdzie nie płynął tam Bering, tylko właśnie Amundsen, a piosenka opowiada o jeszcze innej ekspedycji, o która nigdy z Przejścia nie powróciła.

Niemniej jednak, chodzi o klimat walki człowieka z samym sobą w surowym, nieprzyjaznym, wręcz zabójczym klimacie. Posłuchajcie:

lub w wersji polskiej: