Ciemno, prawie noc – Joanna Bator
“Ciemno, prawie noc”…
Taki zlepek słów od pewnego czasu towarzyszył Joannie Bator, aż pewnego dnia napisała książkę pod takim właśnie tytułem. Czy historia także chodziła jej po głowie od jakiegoś czasu, kiełkowała gdzieś w środku, czy też pojawiła się ot tak, po prostu, wie tylko Joanna Bator.
A ja wiem jedynie, że 3 maja wybierałam się do Wałbrzycha a 1 maja sięgnęłam po “Ciemno, prawie noc” i… czytałam dwie doby, nie mogąc się od książki oderwać!
Joanna Bator otrzymała za “Ciemno, prawie noc” statuetkę Nike, potem na podstawie powieści nakręcono podobno całkiem niezłą ekranizację.
Rozmyślałam po lekturze, czy powieść ta, choć elektryzująca, i choć bardzo mi się podobała, jest “wystarczająca” na Nike. Potem jednak przypomniałam sobie scenę ze “Shreka”, w której tytułowy ogr tłumaczy osłowi, że ogry są jak cebula… mają warstwy.
I wtedy powiedziałam sobie “właśnie! “Ciemno, prawie noc” ma, po prostu, warstwy!”
Pierwsza, ta z wierzchu, to wątek kryminalno – przygodowy. Alicja, dziennikarka z Warszawy, wraca po latach do rodzinnego Wałbrzycha. W celach służbowych – ma napisać reportaż o ginących bez śladu dzieciach. Powoli dochodzi do zatrważającej prawdy, jednak nie tylko o reportaż chodzi.
Bowiem, pod spodem jest druga warstwa – Alicja chcąc, nie chcąc, musi wrócić do rodzinnego, opuszczonego obecnie domu. Budzą się demony przeszłości i otwierają dawno zabliźnione rany. Alicja odbędzie podróż w głąb siebie i odkryje staranie strzeżone rodzinne tajemnice.
Obierajmy dalej tę cebulę, a trzecia warstwa ukaże nam portret małej społeczności uwikłanej w historię swego regionu. Społeczności zasiedlającej tereny włączone po II Wojnie Światowej do Polski. Wcześniej żyli na tych terenach Niemcy, potem z dnia na dzień wprowadzili się tu Polacy, a podczas samej wojny działy się tam rzeczy straszne. W “Ciemno, prawie noc” jest to akurat Wałbrzych i historia zamku Książ, jednak takie społeczności istnieją na całej zachodniej ścianie Polski. Sama zresztą z “Ziem Odzyskanych” pochodzę, i obserwuję czasem, z jednej strony tę mentalną “tymczasowość”, tak charakterystyczną dla starszych pokoleń, oraz brak więzi z regionem i jego historią u młodszych, z drugiej. To, że ciężko jest stworzyć na nowo lokalną społeczność, i że potrzebny jest ogrom czasu, aby ludzie poczuli się “stąd” w takim historycznym tyglu, znakomicie się Joannie Bator udało przedstawić.
Wartwa czwarta, to z kolei, obraz społeczeństwa małomiasteczkowego i typowej dla niego zaściankowej, odpustowej religijności. W tej warstwie zobaczycie, Drodzy Czytelnicy, klasyczną psychologię tłumu. Oraz to, jak łatwo ludziom coś wmówić i czerpać z tego profity, za sprawą religii bądź też ideologii. Bardzo łatwo ludzi podzielić i wywołać w nich agresję w stosunku do ‘tych innych”. Patrząc na wyniki ostatnich wyborów, powiedziałabym, że “Ciemno, prawie noc” to książka ku przestrodze…
I wreszcie, wartwa piąta – metafizyczna. O odwiecznej wartwie dobra ze złem, o równowadze sił we wszechświecie, o wytworach wyobraźni i o tym, że zmarli żyją wiecznie – w naszych umysłach. I o tajemnicach historii, w końcy rzecz się dzieje w okolicach zamku Książ, jednego z bardziej tajemniczych miejsc na Dolnym Śląsku, jeśli nie w Polsce.
Reasumując, “Ciemno, prawie noc” to ciekawy portret społeczny, chociaż wcale nieciekawie w nim, jako społeczność, wypadamy… A człowiek jako gatunek, to już w ogóle wypada w nim paskudnie. Przy człowieku zielony ogr ze “Shreka” to przesympatyczne stworzenie…
Weźcie do ręki “Ciemno, prawie noc” Drodzy Czytelnicy, i odrywajcie z niej warstwa po warstwie…. może znajdziecie ich jeszcze więcej?